niedziela, 25 marca 2012

„Deszczowa piosenka” (1952)



Opis filmu: „Deszczowa piosenka” (Singin' in the Rain) to musical wyreżyserowany w 1952 roku przez Stanley’a Donena i Gene’a Kelly’ego. Główne role odgrywają sam Gene Kelly, Donald O'Connor oraz Debbie Reynolds. Akcja filmu rozgrywa się w czasach, kiedy to producenci filmowi walczą z trudnościami wiążącymi się z wprowadzeniem filmów dźwiękowych. Okazuję się, że aktor, który był genialny w produkcjach niemych nie zawsze będzie się sprawdzał w partiach mówionych. Jednak wspaniały aktor Don Lockwood wraz z przypadkowo poznaną początkującą gwiazdą Kathly Selden poradzą sobie z tym problemem doskonale.



 
Milena
Oglądanie tej produkcji to czysta przyjemność i radość. Myślę, że chociaż minęło już tyle lat od jej powstania, blask tego filmu nadal nie gaśnie. Piosenki z tego musicalu na bardzo, ale to bardzo długo zapadają w pamięć i nie można się ich tak łatwo pozbyć z głowy. ;) Na pewno po obejrzeniu Singin in the rain każdy, kto będzie zmuszony iść gdziekolwiek podczas deszczu, zapragnie tak jak główny bohater porzucić parasol i szybkie uciekanie do domu i podśpiewując tą znaną melodię zacznie dosłownie tańczyć w kałużach. Hmm, no może nie każdy mniej spontaniczni ludzie po prostu przypomną sobie o tej scenie i melodii. ;] Jednak jedną z moich ulubionych scen jest gdy Kathly, Don i Cosmo śpiewają Good Morning. Tą piosenką mam znowu ochotę śpiewać codziennie rano. ;) Jako wielka fanka stepowania, tym bardziej uwielbiam wszystkie sceny tańczone. W tym filmie naprawdę trudno mi wybrać jedną, najlepszą scenę. Ach nie może też zapomnieć o Linie Lamont i jej wspaniałym głosie, za każdym razem, gdy się pojawia i mówi cokolwiek, ciężko powstrzymać się od śmiechu. Uważam, że cały musical od początku do końca jest genialny, jest klasyką samą w sobie. I każdy kto jeszcze go nie oglądał, powinien to natychmiast zrobić! ;)

Ania
Kiedy miałam pięć lat obejrzałam wraz z mamą swój pierwszy musical. Była nim właśnie Deszczowa Piosenka. Z tej dziewiczej projekcji pamiętam jedynie ostatnią scenę. Gene Kelly,wtedy dla mnie dziwny pan tańczący w deszczu na samym środku ulicy, śpiewał piosenkę I'm singing in the rain". Scena ta wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że potem za każdym razem kiedy padał deszcz, naśladowałam tego ekscentrycznego pana, rozbryzgując każdą napotkaną kałużę, przy okazji brudząc moje piękne czerwone kalosze. Temu filmowi zawdzięczam jedno z najpiękniejszych wspomnień z okresy mojego dzieciństwa. To właśnie ten film zapoczątkował moja miłość nie tylko do starego amerykańskiego kina, ale do kina w ogóle.

Nic więc nie będzie dziwnego w tym, że w mojej recenzji będę wielbiła "Deszczową Piosenkę" pod niebiosa. Film ten jest tak wielką dawką endorfin w czystej postaci, że powinno się go sprzedawać na receptę w razie chronicznej chandry. Przezabawne sceny, świetne dialogi, wspaniała gra aktorska tworzą niemal bajkowy klimat epoki. Natomiast choreografia, to artyzm w najczystszej postaci. Kunszt z jakim aktorzy perfekcyjnie wykonują każdy ruchy powinien być inspiracją dla każdego współczesnego tancerza. Natomiast piosenki, ciepłe i melodyjne naładowane są taką burzą emocji, że widz tylko czeka kiedy spadnie na niego fala pozytywnych uczuć. Na koniec sama kreacje Gene'a Kelliego, jedno słowo - mistrzostwo. Dziś już nie ma tak wszechstronnie uzdolnionych aktorów. Ten film polecam każdemu, niezależnie od wieku, płci, czy upodobań filmowych. Coś co jest tak dobre, tak mocno trącające doskonałością, powinno być docenione przez jak największą rzeszę ludzi i nigdy, przenigdy, niezapomniane.


poniedziałek, 19 marca 2012

„Pół żartem, pół serio” (1959)



Opis filmu: Dwaj muzycy są przypadkowymi świadkami masakry w dniu św. Walentego. Uciekając przed gangsterami przebierają się za kobiety i dołączają do żeńskiego zespołu, z którym wyruszają w tournee.

Milena
„Pół żartem, pół serio to komedia, której na pewno nie może przegapić żaden koneser filmów, szczególnie tych z okresu Golden Age of Hollywood. Przezabawne role Tony’ego Curtisa i Jacka Lemmona, którzy uciekają przed gangsterami w przebraniach kobiet. Joe i Jerry już jako Josephine i Daphe spotyka wiele przeciwności aby pozostać w ukryciu jednak udaje im się to a Joe wciela się nawet w trzecią rolę Juniora i jako milioner postanawia uwieść koleżankę z orkiestry. Tę uwodzicielską i słodką dziewczynę pochodzącą z Polski ( czy też robi Wam się tak miło i ciepło w sercu, kiedy w zagranicznym filmie pojawi się polski akcent? I to jeszcze jaki akcent !:) ) gra nie kto inny tylko sama Marilyn Monroe. Jej wdzięk, subtelności i ten charakterystyczny słodki głos nadają produkcji dodatkowego uroku. Komizm sytuacji polega na tym, że chociaż dwóch przystojnych mężczyzn trafiło wprost do raju- czyli do żeńskiej orkiestry- nie mogą się zdradzić i próbują się zaprzyjaźnić z dziewczętami. Więc, śpią z nimi w jednym wagonie, robią mini imprezkę na jednej pociągowej pryczy oraz plotkują o wyśnionych mężczyznach. Gdy docierają na Floryde wtedy zaczyna się horror dla ich męskiej dumy- zaczynają być podrywani i podszczypywani przez innych mężczyzn. Jednak w obliczu zagrożenia, czyli odnalezienie ich przez gangsterów dzielnie trwają w swoich rolach. Dziś możemy zobaczyć niejeden film, kiedy to mężczyźni przebrani za kobiety nie potrafią sobie poradzić z codziennymi zadaniami kobiet (np. chodzenie na szpilkach czy w spódnicy) jednak Pół żartem, pół serio jest niewątpliwie prekursorem tego typu komedii.

Ania
„Pół żartem, pół serio" to mój osobisty poprawiacz nastroju. Znam już wszystkie gagi i perypetie bohaterów, ale nadal łapie się na tym, że oglądając ten film po raz kolejny głośno rechocze. Komedia jakich mało.Jedno słowo - rewelacja. Nie wiem, być może trochę przesadzam, ale jak dla mnie to cudowny film. Wszystko w nim podane jest "wygłodniałemu" odbiorcy w odpowiednich dawkach. Trochę sensacji, komedii a wszystko złączone w spójną całość świetnym scenariuszem. Film prosty, ale to komedia, mamy się bawić i właśnie ten film to jedna wielka świetna zabawa, a dodatkowo skrawek starego kina w gwiazdorskiej obsadzie. Rewelacyjnie oddany jest w nim klimat tamtych lat (masakra w dniu św, Walentego), świetne role Lemmona i Curtisa, przekomiczny duet wszechoceanów, o których tylko wspomnienie wywołuje na mojej twarzy ogromy uśmiech. Muszę szczerze przyznać, nie jestem ogromną fanką Marilyn Monroe, zawsze wolałam subtelniejsze postacie odgrywane przez Audrey Hepburn, jednak w tym filmie pozytywnie mnie zaskoczyła, tworząc postać tak prostą, a zarazem zjawiskową. Najbardziej jednak podobały mi się dialogi. Osoba, która je pisała najzwyczajniej w świecie jest geniuszem. Obraz ten, to wręcz kopalnia przecudownych, śmiesznych, niebanalnych tekstów. No i oczywiście nie mogę nie wspomnieć o muzyce. Jazz, który można usłyszeć w "Pół żartem pół serio" to kwintesencja gatunku, wiec składam pokłony dla Adolpha Deutscha, trzykrotnego laureata nagrody Oscara za najlepszą muzykę filmową.




wtorek, 13 marca 2012

„Śniadanie u Tiffany'ego”(1961)





Opis Filmu: Holly Golightly jest postrzeloną dziewczyną, której życie upływa na nieustannej zabawie na koszt bogatych adoratorów. Pewnego dnia piętro wyżej wprowadza się młody pisarz, który także jest utrzymankiem. Tę dwójkę zaczyna łączyć przyjaźń, która przerodzi się w głębsze uczucie. Oboje będą musieli zweryfikować swe dotychczasowe życie i zdecydować, czy są w stanie być razem.


Ania
Śniadanie u Tiffany'ego  to film, do którego z przyjemnością wracam co jakiś czas .Pamiętam, że pierwszy raz obejrzałam go w wieku 10 lat. Byłam wtedy pod wielkim wrażeniem postaci Holly. Chciałam nosić jej wszystkie piękne stroje, poruszać się z  jej gracją i nonszalancko podchodzić do życia, oczywiście nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego jak zarabia na utrzymanie,  nie dostrzegałam też  prawdziwej natury Holly, którą odkrył Paul/Fred. Pod maską kokietki kryła się prosta wystraszona dziewczyna, która nie do końca wiedziała czego chce od życia. Właśnie to  piękno odkrywania prawdziwego ja głównej bohaterki urzekło mnie w tym filmie najbardziej. Przede wszystkim to wielka zasługa gry  Audrey Hepburn, która dała Holly to co najlepsze, niejednokrotnie jednak aktorka w różnego rodzaju wypowiedziach podkreślała, że Miss Golightly nie powstałaby, gdyby nie cenne uwagi  reżysera filmu Blake'a Edwardsa. Film uznany już za kultowy, w moim odczuciu jest jak najbardziej godny polecenia wszystkim bez względu na wiek, mimo,iż głównie skierowany do pań. Opowiada pozornie prostą historię miłości, pod której otoczką skrywa się głębsze przesłanie dotyczące tego, jak uchronić ukochaną osobę  przed zatraceniem.




Milena
W przeciwieństwie do Ani ja dopiero zaczynam swoją przygodę z filmami z okresu Golden Ages of Hollywood. Zawsze  fascynowały mnie postaci z tych starych, cudownych filmów jednak nigdy nie miałam czasu, żeby obejrzeć te projekty w całości. Postawiłyśmy, że pierwszy film jaki zrecenzujemy to właśnie Śniadanie u Tiffany'ego. Najbardziej znana produkcja z Audrey Hepburn. Czekałam z niecierpliwością, kiedy znajdę chwilę, aby obejrzeć ten film. Może właśnie przez to, że oczekiwałam wręcz cudu, troszeczkę się zawiodłam. Ale niewiele. ;) Niestety najbardziej przewidywalna była fabuła filmu, prosta jak w każdej komedii romantycznej. Jednak postać Holly wszystko rekompensuje. Jest to genialna rola Audrey, która idealnie odgrywa rolę swobodnej, uwodzicielskiej kokietki, która nonszalancko podchodzi do życia.  Jednak w trakcie filmu dowiadujemy się, że to tylko pozory a Holly po prostu ucieka przed prawdziwą miłością. Dla pań na pewno miłym akcentem jest postać Paula grana przez George'a Pepparda. Myślę, że mało która z nas, potrafiłaby się oprzeć jego uwodzicielskiemu spojrzeniu. Przezabawne są także niektóre sytuacje, które są jakby tłem do danej akcji ale potrafią bardzo rozśmieszyć. Jest to np. kot śpiący w zlewie czy telefon, który wydzwania ukryty w walizce. Film ten polecam wszystkim, którzy kochają komedie romantyczne oraz wierzą w tą jedyną, wyczekiwaną miłość.


poniedziałek, 5 marca 2012

Złote lata Hollywood


Lata trzydzieste i czterdzieste nazywane są złotymi latami Hollywood. W tym okresie powstało wiele tysięcy produkcji o wszelakiej tematyce. W latach 50. natomiast następuje rozkwit telewizji ujawnia się kolejny wymiar przekazu. Wśród filmów z tego wspaniałego okresu 30 lat są filmy o tematyce dla każdego, romanse jak np. Przeminęło z wiatrem czy Rzymskie wakacje , filmy dla młodzieży z Jamsem Deanem , westerny z Johnem Wayne'em, i w końcu dwa gatunki brylujące musicale i filmy gangsterskie. W tamtych latach mimo wielkiego kryzysu i początków zimnej wojny ludzie zbierali się w kinach w rekordowych ilościach, nie tylko dlatego , że każdy mógł znaleźć coś szczególnie dla siebie. Trzeba zauważyć jedno, w filmach tych nie było kipiących seksem scen, szalonych pościgów samochodowych, zaskakujących efektów specjalnych, ani oczywiście wizji 3D. Co więc poruszało w tych filmach? Odpowiedź jest prosta. Ludzi poruszały dwa czynniki. Pierwszym była historia. Filmy te zazwyczaj opowiadały historie realne, takie które rzeczywiście miały prawdopodobieństwo zdarzenia, z bohaterami z którymi widz się utożsamiał. Ideały natomiast płynące z tych historii często miały bardzo moralizatorski wydźwięk. Drugim czynnikiem byli aktorzy. Zawód aktora przez ostatnie dziesięciolecia zmienił nieco swój wydźwięk. Dziś aktorem może być każdy w złotych latach Hollywood jeżeli nie potrafiłeś być świetny zarówno w roli gangstera co księdza, do tego fenomenalnie nie tańczyłeś i nie śpiewałeś, nie miałeś prawa nazywać się aktorem. Aktor kiedyś uważany był za artystę, nakreślającego zarys postaci grą. Dziś niestety o tym zapomniano. Reżyserzy bardziej niż na talent zwracają uwagę na popularność lub jedynie na aparycję gwiazd.
Jeszcze kilka lat temu można by śmiało powiedzieć, że świat kompletnie zapomniał o klasykach kina i ich wielkiego formatu gwiazdach. Stacje telewizyjne skupiły się głównie na nowościach filmowych, masówkach, które swoim banalnym żartem lub kiczowatą akcją pozyskałyby jak największą ilość mało wymagających widzów. Jednak ostatnimi czasy coś się zmieniło. Moda vintage zrobiła furorę początkowo jedynie na wybiegach, z czasem jednak zaczęła czerpać inspiracje z kina złotej trzydziestki. Na koszulkach, kubkach, biżuterii a nawet bieliźnie można znaleźć wizerunki Audrey Hepburn, Jamesa Deana czy Marilyn Monroe. Ciekawe, że akurat te gwiazdy zostały w ten sposób wyróżnione , możliwe, że głównie ze względu na ówczesny swój wiek. Jako młode i atrakcyjne osoby stały się największym wabikiem dla rzeszy nowej generacji wielbicieli. Te trzy wielkie postacie sprowadzono do rangi zwykłej taśmowej masówki, najsmutniejsze jest jednak to że większość osób nosząc wizerunek w ogóle nie znają ich artystycznego dorobku. Noszą ich podobizny zawieszają je na ścianach jedynie dlatego, że jest to modne. A co z nieco takimi gwiazdami jak Fred aster John Wayne, Natalie Wood, Paul Newman czy nasz ukochany Gene Kelly. Niektórzy nasi rówieśnicy nie mają bladego pojęcia kim oni byli i jak wielki talent posiadali jednocześnie noszą podobizny ich kinowych rówieśników. Owszem plusem tej komercjalizacji złotego kina jest to, że stacje znów zaczęły puszczać te filmy,ale niestety tylko z najpopularniejszą wcześniej wymienioną trójką.
My jednak nadal wierzymy, że era złotego kina powróci i to w wielkim stylu. Chodzi mi tu nie tylko o zachwyt i podziw kinematografią lat 30,40 i 50, ale także o tworzenie nowych filmów, bazujących na koncepcji starego kina. Czyż nie brakuje nam takich musicali jak właśnie Deszczowa piosenka, czy komedii romantycznych a la „Śniadanie u Tiffaniego czy westernów takich jak. Butch Cassidy i Sundance Kid. Jesteśmy przekonane o tym, że za parę lat filmy , które będą następcami tych wspaniałych filmów tak jak Artystabędą zgarniać Oscary jeden po drugim, a my siedząc w sali kinowej pierwszy raz od dłuższego czasu będziemy w stanie powiedzieć jesteśmy dumne, z tego co oglądamy.