poniedziałek, 19 marca 2012

„Pół żartem, pół serio” (1959)



Opis filmu: Dwaj muzycy są przypadkowymi świadkami masakry w dniu św. Walentego. Uciekając przed gangsterami przebierają się za kobiety i dołączają do żeńskiego zespołu, z którym wyruszają w tournee.

Milena
„Pół żartem, pół serio to komedia, której na pewno nie może przegapić żaden koneser filmów, szczególnie tych z okresu Golden Age of Hollywood. Przezabawne role Tony’ego Curtisa i Jacka Lemmona, którzy uciekają przed gangsterami w przebraniach kobiet. Joe i Jerry już jako Josephine i Daphe spotyka wiele przeciwności aby pozostać w ukryciu jednak udaje im się to a Joe wciela się nawet w trzecią rolę Juniora i jako milioner postanawia uwieść koleżankę z orkiestry. Tę uwodzicielską i słodką dziewczynę pochodzącą z Polski ( czy też robi Wam się tak miło i ciepło w sercu, kiedy w zagranicznym filmie pojawi się polski akcent? I to jeszcze jaki akcent !:) ) gra nie kto inny tylko sama Marilyn Monroe. Jej wdzięk, subtelności i ten charakterystyczny słodki głos nadają produkcji dodatkowego uroku. Komizm sytuacji polega na tym, że chociaż dwóch przystojnych mężczyzn trafiło wprost do raju- czyli do żeńskiej orkiestry- nie mogą się zdradzić i próbują się zaprzyjaźnić z dziewczętami. Więc, śpią z nimi w jednym wagonie, robią mini imprezkę na jednej pociągowej pryczy oraz plotkują o wyśnionych mężczyznach. Gdy docierają na Floryde wtedy zaczyna się horror dla ich męskiej dumy- zaczynają być podrywani i podszczypywani przez innych mężczyzn. Jednak w obliczu zagrożenia, czyli odnalezienie ich przez gangsterów dzielnie trwają w swoich rolach. Dziś możemy zobaczyć niejeden film, kiedy to mężczyźni przebrani za kobiety nie potrafią sobie poradzić z codziennymi zadaniami kobiet (np. chodzenie na szpilkach czy w spódnicy) jednak Pół żartem, pół serio jest niewątpliwie prekursorem tego typu komedii.

Ania
„Pół żartem, pół serio" to mój osobisty poprawiacz nastroju. Znam już wszystkie gagi i perypetie bohaterów, ale nadal łapie się na tym, że oglądając ten film po raz kolejny głośno rechocze. Komedia jakich mało.Jedno słowo - rewelacja. Nie wiem, być może trochę przesadzam, ale jak dla mnie to cudowny film. Wszystko w nim podane jest "wygłodniałemu" odbiorcy w odpowiednich dawkach. Trochę sensacji, komedii a wszystko złączone w spójną całość świetnym scenariuszem. Film prosty, ale to komedia, mamy się bawić i właśnie ten film to jedna wielka świetna zabawa, a dodatkowo skrawek starego kina w gwiazdorskiej obsadzie. Rewelacyjnie oddany jest w nim klimat tamtych lat (masakra w dniu św, Walentego), świetne role Lemmona i Curtisa, przekomiczny duet wszechoceanów, o których tylko wspomnienie wywołuje na mojej twarzy ogromy uśmiech. Muszę szczerze przyznać, nie jestem ogromną fanką Marilyn Monroe, zawsze wolałam subtelniejsze postacie odgrywane przez Audrey Hepburn, jednak w tym filmie pozytywnie mnie zaskoczyła, tworząc postać tak prostą, a zarazem zjawiskową. Najbardziej jednak podobały mi się dialogi. Osoba, która je pisała najzwyczajniej w świecie jest geniuszem. Obraz ten, to wręcz kopalnia przecudownych, śmiesznych, niebanalnych tekstów. No i oczywiście nie mogę nie wspomnieć o muzyce. Jazz, który można usłyszeć w "Pół żartem pół serio" to kwintesencja gatunku, wiec składam pokłony dla Adolpha Deutscha, trzykrotnego laureata nagrody Oscara za najlepszą muzykę filmową.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz